poniedziałek, 26 stycznia 2015

Zawód? MAMA

Nim zebrałam się do napisania tego posta, przeczytałam kilka artykułów i tekstów. Gdzieniegdzie samo postawienie tych słów razem wywołuje oburzenie. Jedni/jedne krzyczą, że bycie matką to nie zawód, to wybór, powołanie, poświęcenie, a nawet misja. Drudzy/drugie, że matki w domu wcale nie siedzą przed tv, ich praca to PRACA i należy się im wynagrodzenie. Albo chociaż zrozumienie.

Od trzech lat śledzę różne fejsbukowe profile o byciu mamą, poruszające kwestie ważne i zupełnie błahe, zawsze jednak gromadzą one wiele komentujących mam. Wściekłych mam. Mam zupełnie wykluczających inne mamy z kręgu mam. Powód? Bo nie karmiły piersią. Bo nie urodziły naturalnie. Bo dają jedzenie ze słoika. Bo nie stosują Rodzicielstwa Bliskości w praktyce. Bo teraz żywi się dzieci metodą BLW. Bo...... powód zawsze się znajdzie. Matka matce wilkiem.

Rezultat łatwo przewidzieć: dziewczyny młode i starsze, nierzadko kobiety o 35 roku życia, które właśnie zdecydowały się na macierzyństwo, siedzą same. Czasem boją się odezwać.
Czy dlatego, że powiedziano już za dużo w programach śniadaniowych na temat depresji, kupek i zupek oraz przewijania dzieci w restauracji?
Gdy rodził się Tomek, moim celem było pokonanie stereotypu o matce w piżamie do popołudnia, tłustych włosach, braku makijażu, zaniedbanym mężu i gadaniu tylko o wspomnianych kupkach i zupkach. Myślę, że udało mi się to w 90%. Ciąża i poród wcale nie zaprogramowały mnie na bycie tępą krową, chociaż takie królowało przekonanie społeczne.
Kiedy sześciomiesięczny urlop macierzyński się skończył, pracowałam na pół gwizdka. Udawało nam się to świetnie: do 16.00 opiekowałam się synem, od 18.00 pracowałam, a synem opiekował się mąż. Ominęło mnie wiele czułych wieczornych lulań do snu, ale za to miałam kontakt z innymi ludźmi i poczucie, że jestem w zawodzie, że nie wypadam z obiegu. Na dłuższą metę okazało się to wykańczające fizycznie (bo wstawanie w nocy i wczesne pobudki) i psychiczne (tak naprawdę nie wychodziłam z domu).
Teraz takie czasy nastały, że na siedzenie w piżamie do 12.00, rozgardiasz w domu i "nieogarnianie" nie ma pozwolenia społecznego. Bo teraz mamy do czynienia z supermatkami, które łatwo sobie radzą z domem, pracą i dziećmi. I do tego musisz być fit. Z najnowszą trendy torebką/płaszczem/szminką. Z manikiurem jak od Rembrandta.Włosy i cera promienne. Rzęsy długie jak firanki. Uśmiechnięta i bez nerwów. Bo specyfików w aptece bez liku na to i tamto. Dzieci mądre, z apetytem, zadowolone odbierasz z przedszkola/szkoły każdego dnia. Uśmiech dla męża, wieczorem superkochanka. W niedzielę idealna pani domu.
Kobiety wpadają w koło, z którego już nie ma wyjścia. Korporacje, w których pracują moje koleżanki, pękają od szczęśliwych matek i żon. Żadna nie przyzna jak wysoką płaci cenę za bycie super w każdej dziedzinie. Albo, że zwyczajnie marzą o sobocie w dresie i zamówionej pizzy, ale.... co na to mąż/sąsiadka/koleżanka/teściowa? Przyzwyczajeni są do widoku supermamy, nie można ich zawieść! Ponieważ nie pracuję w korpo, nigdy nie pracowałam i podejrzewam, że już nigdy nie będę miała takiej możliwości, spotykam czasem w rozmowach dwa fronty: jeden świadczący o tym, że coś mi się w życiu nie udało i jestem niżej w hierarchii społecznej, drugi ukazujący cichą zazdrość rozmówczyń. A ja? Nadal szukam odpowiedzi czy to zaszczyt, czy porażka. Dochodzę jednak do wniosku, że wszystko w życiu ma swój czas. A mój jest teraz i tu. Nie wiem gdzie będę za 15 lat. Trzeba żyć tak, by żałować jak najmniej. Regina Brett, w której zaczytuję się ostatnio podkreśla, że większość ludzi na łożu śmierci żałuje nie tego, co zrobili, ale tego, czego nie zrobili. Nie chciałabym żałować, że ominęło mnie tak wiele "pierwszych" w życiu syna: kroków, uśmiechów, słów, rysunków, piosenek, min. Powoli docieram do zakątków swojego umysłu, gdzie trzeba przyznać przed samą sobą: nie jestem stworzona do zarabiania milionów. Dedlajny, brejki, asapy, brejnstormy, nie są dla mnie. Fajnie, że mogłam wybrać.


 Niedawno trafiłam na ciekawy tekst na mamadu.pl, o łączeniu pracy z macierzyństwem. Ale nie dosłownie, czyli 8 godzin w pracy, reszta w domu spędzona na gotowaniu, praniu i tak dalej. Tekst o tym, jak praca wkrada się do naszych domowych chwil: bo jeszcze jeden mail, telefon. Jeszcze szybka odpowiedź dla szefa. Trzeba być dyspozycyjnym. Niestety za cenę przebywania z dzieckiem w pokoju, ale nie uczestniczenia w jego zabawie. Z tego tekstu bije frustracją, życiem w biegu i żalem do... no właśnie? czasów? losu? Linkuję Wam ten tekst, jest świetny KLIK
Moi rodzice rzadko przyznają mi rację, ale kiedy mówimy o wychowaniu dzieci teraz a dawniej, dochodzimy wspólnie do wniosku, że było łatwiej. Pracę kończyli o 15.00, po pracy szybkie zakupy, bo sklepy czynne góra do 17.00. Bank, poczta to samo. Nikt nie gonił jak szalony, nie tracił czasu na załatwianie ośmiuset spraw dziennie, nie wisiał na telefonie. Do urzędu się szło w godzinach pracy, owszem, pół dniówki stracone na urlop, ale sprawa załatwiona raz a dokładnie. Wszyscy jechali na podobnym wózku. W domach każdy miał podobnie, nie było szalonego pędu za nowymi ajfonami. Rodzice dla dzieci byli dostępni łatwiej i większym wymiarze czasu, chociaż może nie byli tak doinformowani w sprawie zabawek edukacyjnych, kreatywnych zajęć i psychologii rodzicielstwa.

Kilka miesięcy temu w internetach można było poczytać o tym, ile kosztuje praca matki, czy w ogóle da się ją wycenić oraz czy matki wychowujące dzieci powinny dostawać od Państwa pieniądze, które automatycznie lądowałyby w ZUSie i stanowiły podstawę do jakiejkolwiek emerytury czy choroby.
Kraków, w którym mieszkam, cenowo mocno dorównuje Warszawie (nieruchomości, koszty życia), z płacami mocno odstającymi od tych w stolicy. Portal naszemiasto.pl postanowił oszacować miesięczny "wkład" matki trójki dzieci. Żeby oszacować wartość pracy domowej, wybraliśmy tzw. metodę stawek rynkowych. Sprawdziliśmy, ile średnio kosztuje w Krakowie godzina pracy niani, gosposi, która gotuje w domu, sprząta, myje okna i prasuje ubrania. Opiekunka do kilkumiesięcznego dziecka otrzymuje średnio 10 zł za godz., sprzątanie mieszkania przez 8 godz. (od 45 mkw. - 60 mkw.) kosztuje 100 zł (12,5 zł za godzinę), prasowanie - 7 zł za godz., mycie jednego okna - 20 zł i gotowanie i zmywanie - 12 zł za godz.
Liczymy: Agnieszka dziennie na gotowanie poświęca dwie godziny, opiece nad dziećmi - ok. 10 godz., sprzątaniu - 1 godz., prasowaniu - 1 godz. Wyszło nam, że dniówka Agnieszki to 143,5 zł, a więc miesięcznie mama zarabiałaby co najmniej 4305 zł. To dużo czy mało?


To pytanie pozostawiam bez odpowiedzi. Dodam tylko, że to praca bez urlopów (chyba, że ma się dziadków na podorędziu, w grę wchodzą wolne weekendy i czas wakacyjny), bez chorobowego.

Za to pensja wypłacana jest w czystej miłości, chociaż szefa trzeba nosić na rękach. W dodatku, jeśli szef dużo choruje, łatwo o wypalenie zawodowe.


3 komentarze:

  1. Świetny post ! Doskonale opisujesz z czym mamy do czynienia... A najlepsze jest to, że facet wróci z pracy i musi odpocząć.. A czy nam ktoś pozwolił na odpoczynek? hmm no tak praca w domu to nie praca.. ja jestem za wniesieniem pensji dla mam !

    OdpowiedzUsuń
  2. :) dzięki. Zabezpieczenie emerytalne to by bylo coś!

    OdpowiedzUsuń
  3. My matki nie mamy lekko :( ja czasami bym chciala by doba miala 36h by ogarnac wszystko, wlacznie z firma...

    OdpowiedzUsuń