wtorek, 24 lutego 2015

Do pracy, rodacy

Miał być wpis po pierwszym tygodniu pracy, ale jak przyszło mi go pisać, to stwierdziłam, że jest niewiarygodny. Po drugim tygodniu wpadłam w wir odgruzowywania domu, prania sterty brudów, układania porozwalanych ubrań całej trójki, czyszczenia blatu w kuchni.
Po trzecim tygodniu udało się nam wyrwać na malutki weekendzik, gdzie zasięg był marny, wino skończyło się szybko, ale za to powstało iglo, okraszone wielkimi rumieńcami na twarzy całej trójki, w zasadzie piątki.
Podobno najbardziej stresującymi wydarzeniami w życiu są: zmiana pracy i śmierć współmałżonka. Jeśli wierzyć amerykańskim naukowcom, of kors. Tak więc potwierdzam, dawka stresu ogromna. I to nie ze względu na przebranżowienie, szybką naukę tego, co potrzebne do pracy, ale głównie na logistykę domową. Ciężko, oj ciężko. Jednak przetrwaliśmy jakoś. Dobrze, że jest zima i nie trzeba kosić, grabić, nawozić, sadzić i podlewać. Można iść spać z kurami o 20.50.
Boli, gdy cały dzień nie widzi się dziecka. Kończę późno, dojeżdżam gdy Tomek już idzie spać. Dosłownie kilka razy udało się nam spędzić rodzinny wieczór. Rano, jak to rano: śniadanie, szykowanie ubrań, włączona bajka, gdy ja próbuję ogarnąć siebie i kuchnię. Więc mało produktywnie. Kawa staje się absolutnym musem dnia, nad czym ubolewam, bo kawosz ze mnie marny.

Zdrowie dopisuje, tfu tfu. Kuracja wzmacniająca działa chyba, skoro czwarty tydzień przedszkola już dobija do połowy, a tu trzyipółlatek nie kaszle, nie kicha, nie smarka, nie dusi się w nocy. Zainteresowanie kuracją było spore na instagramie, więc odpisuję: dostajemy na zmianę bronchovacson i immunoglukan, po 10 dni każdego. Plus nasz klasyczny zestaw: singulair, flixotide, woda morska, nasonex (w razie W). Każde o innej porze, w innej dawce, na czczo lub 30 min po posiłku. Nie wiem jakim cudem udaje się to ogarnąć, to już chyba rutyna.

I tak trwamy w zawieszeniu. W zasadzie ja. Z wyrzutami sumienia, że zaniedbuję dom, siebie, psy, Tomka, swoje zdrowie.
W dodatku czuję smutek wielki, aż łzy wyciska gdy jadę te swoje 8 minut od przedszkola to pracy, czasem w ciszy, czasem z muzyką na full aż dudni w piersi.

Gdy już ogarniam się i przestaję patrzeć na swoje życie w poczuciu niedawnej klęski, gdy już nabieram pewności siebie i zaczynam wypatrywać lepszego, dzieje się coś takiego, że zamykam się w środku, znowu pęka bańka. Słowa ranią jak sztylet, poczynania bliskich rujnują wszystko. Znowu widzę w lustrze nie dość dobrą matkę, kobietę. I znowu jestem na początku drogi.
Tylko, że buty już mocno obdarte :(


PS - w pracy idzie mi genialnie, szybko się uczę i ....tak! meble to jednak mój konik i moje przeznaczenie (raz już przeszłam do drugiego etapu rekrutacji w znanej firmie, która otwierała się w Krk, ale musiałam zrezygnować z powodu Tomka w brzuchu)

2 komentarze:

  1. Fajnie się czyta :) obawiam się tej logistyki po powrocie do pracy jesteśmy balaganiarzami i nic w domu nie ma swojego miejsca.... ciekawe jak to bedzie za miesiac dwa trzy jak znajde wierszcie prace :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wszystko super dopóki dziecko nie choruje. Fajnie, jak można liczyć na babcię.... życzę powodzenia w znalezieniu nowej pracy, dzięki za komentarz :)

      Usuń